BIWAK ROCZNICOWY NA RAWCE
(28-30.03.2008)
W marcu tego roku obchodziliśmy szóste urodziny naszej drużyny. Z tego powodu, jak co roku, zorganizowaliśmy biwak. Odbył się on w dniach 28-30 marca 2008 roku w szkole na Rawce. Naszym głównym zadanie, oprócz uczczenia ważnej dla nas rocznicy, było zgłębienie tajników wędrownictwa oraz szeroko pojęta integracja.
Po przyjeździe na miejsce i wstępnej aklimatyzacji w nowym, ale dobrze znanym, miejscu, przystąpiliśmy do pracy. Naszym pierwszym zadaniem było stworzenie miasta naszych marzeń. Były to zajęcia plastyczne, ale połączone z filozoficznymi przemyśleniami. Najpierw każdy z nas budował wymarzony dom, następnie domy te łączyliśmy w osiedla, a osiedla w miasto. W ten sposób każdy z nas powiedział, czego oczekuje od innych oraz sprecyzowaliśmy nasze plany, zamierzenia i oczekiwania związane z działalnością grupy. Zajęcia te były wstępem do rozważań na temat naszej konstytucji. Padało bardzo wiele pomysłów. Wiele rzeczy zostało usystematyzowanych. Z naszych biwakowych przemyśleń już niedługo powinna powstać drużynowa konstytucja zawierająca prawa i obowiązki jej członków, która usprawni i polepszy pracę drużyny. Późnym wieczorem przyszedł czas na chyba najprzyjemniejszą część naszego wyjazdu. Ubrani w mundury usiedliśmy w kręgu, by być uczestnikami kominka o drużynie, jej historii, celach i planach. Po uroczystej części, pisaniu listów do siebie oraz życzeń dla drużyny przyszedł czas na zdmuchnięcie urodzinowych świeczek i urodzinowy tort. Przyznać muszę, ze był bardzo dobry, dziękujemy wytwórcy J. Po wspólnym śpiewograniu położyliśmy się spać.
W sobotę od samego rana czekał na nas masa atrakcji. Przez cały dzień towarzyszyła nam świetna zabawa. Najpierw odbyły się zajęcia o wędrownictwie. Były to zajęcia niezapomniane, które w sposób niecodziennie zabawny uświadomiły nam, jakim wyróżnieniem jest bycie wędrownikiem. Przez resztę dnia rywalizowaliśmy w grupach, a jednocześnie sprawdzaliśmy umiejętność porozumiewania się bez słów, ćwiczyliśmy aparaty mowy (to pewnie po to, żeby głośniej śpiewać), a popołudniu poszliśmy na grę terenową, która pozwoliła nam m.in. lepiej poznać okolicę. Po kolacji Standard przygotował zajęcia o wzajemnym zaufaniu. Sprawdzaliśmy swoją wytrzymałość psychiczną, cementowaliśmy przyjaźnie i integrowaliśmy się do maksimum naszych możliwości, a to za sprawą niepohamowanych wybuchów śmiechu. Kulminacją, zarówno zajęć, jak i całego dnia, było zadanie potwierdzające to, że jesteśmy silnym kolektywem. Pozbawieni oparcia potrafiliśmy utrzymać się tylko dzięki wzajemnemu zaufaniu i samozaparciu. Taka właśnie powinna być nasza drużyna na co dzień. Do tego będziemy dążyć. W środku nocy obudził nas gwizdek. To kadra przygotowała nam kolejna atrakcję. Grę na terenie szkolnego podwórka. Z krótkofalówkami w dłoniach, w grupach musieliśmy odszyfrowywać teksty piosenek i śpiewać… Ale my to jesteśmy J.
Rano sprzątanie, podsumowanie biwaku i powrót do domu. Trzeba przyznać, że był to niezapomniany wyjazd, który (aż do następnego biwaku) będzie tym, o którym mówić i który wspominać będziemy przy każdej nadarzającej się okazji. A więc do następnej rocznicy.
JAK TO SIĘ ROBI? – czyli biwak w Pszczonowie 
(14-16.12.2007)
Podejmuję się bardzo trudnego zadania, bo opisanie wszystkiego, co działo się między piątkiem a niedzielą, między 14 a 16 grudnia w pszczonowskiej szkole podstawowej, wydaje się czynnością niemożliwą do wykonania. Zacznę więc od początku i postaram się nie zapomnieć o niczym istotnym.
Jak to zwykle bywa, zebraliśmy się o godz. 16.40 na skierniewickim dworcu PKS, by autobusem marki Autosan ruszyć w drogę ku spełnianiu marzeń. Początkowo na miejscu odmeldowała się mała grupa, ale z czasem nasz drużyna zaczęła rosnąć w siłę. Po zakwaterowaniu, aklimatyzacji (uch, jak my się aklimatyzowaliśmy J) i nawet zjadliwej kolacji (no bo dlaczego nikt chłopakom nie powiedział, żeby kupili krojony chleb?!?) nasza kochana kadra zafundowała nam alarm mundurowy. W atmosferze tajemniczości zostaliśmy kolejno wprowadzeni do sali, gdzie odbyć się miał kominek. Poruszał on bardzo ważny dla każdego harcerza temat służby. Co to jest służba Bogu, Ojczyźnie, innym i sobie? Jak ją rozumieć i jak się z niej wywiązywać? To pytania, na które staraliśmy się odpowiedzieć. Nie było to proste, ale myślę, że sobie poradziliśmy. Specyficzny klimat, jaki się wytworzył okazał się wstępem do niezapomnianych przeżyć. Z zapalonymi świecami wyszliśmy przed szkołę. Czworo z nas miało pokonać jedną z niezapomnianych tras w swoim życiu. Droga ta wiodła do najważniejszego wydarzenia w harcerskiej wędrówce – do złożenia Przyrzeczenia Harcerskiego. Była to droga wyboista (dosłownie i w przenośni, ale jednakowoż nieporównywalnie bardziej dosłownie J), ale zakończona powodzeniem. Gratulacjom, uściskom i uśmiechom nie byłoby końca, gdyby nie ta wyjątkowo noska temperatura powietrza. Gorąca herbata i wspólna, trwająca do późnych godzin nocnych, rada drużyny spowodowały, że karimata i ciepły śpiwór stały się najlepszym przyjacielem.
A rano znów trzeba wstać. Budząc się nie wiedzieliśmy jeszcze, co nas czeka. Po śniadaniu okazało się, że rozpościera się przed nami wizja zajęć, po których miały nastąpić zajęcia, następnie zajęcia również, a po kolejnych zajęciach przyszła kolej na zajęcia. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że wszystkie były w formie warsztatów, które miały nas nauczyć m.in. jak zorganizować biwak, akcję zarobkową, jak napisać rozkaz lub jak rozpisać próbę na sprawność, stopień, a także naramiennik wędrowniczy (ta ostatnia umiejętność została zastosowana już na biwaku przez wiele osób; ale będziemy się w styczniu produkować na kapitule! J). Sobota była bardzo aktywnym, intensywnym i męczącym dniem, ale warto było! Nauczyliśmy się wielu nowych rzeczy i chyba nabraliśmy chęci do wykorzystywania tej wiedzy w praktyce. Oczywiście między zajęciami były przerwy, a podczas nich działy się różne ciekawe rzeczy. Począwszy od alarmu mundurowego i musztry, poprzez drugi alarm mundurowy i musztrę, obiad (spaghetti z sosem z TESCO i jedną parówką, bo zaradny Przemek zawsze wie, jak wybrnąć z sytuacji J), zabawy „podwórkowe”, w tym zabawę w ‘chowanego’ aż do ciszy nocnej, która nie była do końca sobą.
Niedziela jak zawsze upłynęła pod znakiem sprzątania i podsumowywania biwaku. Udało nam się jeszcze przez chwilę pobawić, wspólnie pośmiać, pośpiewać i zrobić kilka pamiątkowych zdjęć. Zmęczeni, ale szczęśliwi wróciliśmy do Skierniewic ze świadomością, że to był naprawdę udany biwak.
Podsumowując, dochodzę do wniosku, że nie wiem: ile osób było w sumie (bo przeprowadzali oni istne migracje: przyjeżdżali, wyjeżdżali, dojeżdżali, odjeżdżali…), ile kartek papieru zapisaliśmy (ale na pewno duuuuużo) oraz ile makaronu zjedliśmy w sumie (bo zostało jeszcze więcej). Wiem jednak na pewno, że było to wyjazd bardzo udany, że marzenia czterech osób się spełniły i stały się one oficjalnymi członkami ZHP oraz że na tym nie skończy się nasz zapał do pracy. A więc byle do następnego biwaku…